No więc właśnie... gdzie tu logika? Chcemy wziąć w dzierżawę część ulicy dojazdowej do naszej działeczki. Jest to ulica ślepa, zakończona niedużym placem, ok.250-300m2. Placyk jest przeokropnie zaniedbany, zarośnięty krzaczorami, dzikimi drzewami, a na dodatek sąsiedzi zrobili sobie na nim coś pomiędzy wysypiskiem śmieci a pracownią do cięcia drewna i rozbierania wraków starych samochodów. A nam się marzy w tym miejscu zieleń, porządek i miejsce na szklarnię dla mojej Babićki. Za darowiznę w postaci działki budowlanej nigdy w życiu nie zdołam jej odpłacić ani podziękować! Ale chociaż szklarnię mogę jej postawić...
Myślałam że skoro ta... hmmm powiedzmy że to jest "ulica", jest nieużywana przez miasto, a ja bym chciała ją uporządkować i jeszcze za to zapłacić miastu to miasto wpadnie w zachwyt i czym prędzej podpisze z nami umowę dzierżawy A tu pupa blada, miasto choćby chciało to nie może, bo nie ma żadnych dokumentów stwierdzających od kogo miasto nabyło ową działkę-ulicę. Czy to jest takie ważne???
Ehh biurokracja Sprawa trafia do sądów, będą szukać w archiwach informacji o wcześniejszych właścicielach ulicy, a to może dłuuugo trwać.....
Kolejną sprawą jest wycinka drzew na odcinku wjazdowym na naszą posesję. Czyli na tej samej, zarośniętej krzaczorami i dzikimi drzewami ulicy. Myślałam: napiszę pismo, miasto mi wytnie albo po prostu my wytniemy wszystkie krzaki tak żebym mogła wjechać na działkę i po sprawie.
Niet. Musi przyjść pani, zrobić ekspertyzę, a ja zapłacę 280zł za m2 wyciętych drzew i krzewów nieowocowych. Uff, dobrze że tych nie ma tak dużo, większość to owocowe... No ale i tak czeka nas wydatek... Wiecie co? Najlepsze jest to, że tą "ulicą" nikt się nie opiekuje, nikt o nią nie dba, nikt tych krzewów i drzew nie sadził, ale jak chcę tam zrobić porządek to nagle są one takie ważne, pod ochroną i trzeba płacić za ich wycięcie!!
Ale czego się nie robi żeby zacząć budowę własnych czterech kątów?;)